|
O początkach Lidzbarka |
Na długo przed założeniem Lidzbarka wokół jeziora zamieszkiwało bardzo liczne plemię o nazwie „Ludbarć”. Oprócz rybołówstwa i myślistwa zajmowało się również bartnictwem. Wielkie, często ozdobne skrzynie zwane barciami, które były ich dziełem, wieszali wysoko na sosnowych drzewach, oczekując na pszczeli miód. O tym plemieniu nie wiedziano zbyt wiele. Dało ono o sobie znać dopiero podczas wielkich nieurodzajów i klęsk żywiołowych. Wówczas to z pełnymi beczkami miodu i z koszami pełnymi ryb i zwierzyny odwiedzało sąsiednie plemiona, często ratując je od śmierci głodowej. Wieści o heroicznej postawie tych ludzi bardzo szybko rozeszły się aż po same krańce ich siedzib. Z czasem zaczęła się tu osiedlać ludność z innych pobliskich plemion. Ustawiczny ich napływ spowodował, że już w niedługim czasie ukształtowała się tu osada o nazwie „Ludbarć”. Nie ulegało wątpliwości, że nazwa ta od samego początku kojarzyła się z ofiarnym, stojącym na wysokim poziomie moralnym plemieniu, żyjącym przed wiekami w pobliżu Jeziora Lidzbarskiego. Od ich nazwy pochodzi z pewnością późniejsza nazwa Lidzbarka. |
Rodowód nazwy miasta |
Przed kilkoma wiekami, w pewne popołudnie na rzece Wel, którą spławiano drewno do Drwęcy, nagromadziło się mnóstwo barek. Barki, aby odpłynąć, musiały być załadowane drewnem, policzone i zarejestrowane w biurze szkutniczym. Tego dnia flisacy i urzędnicy nie bardzo garnęli się do pracy. Dopiero na widok inspektora rzecznego poderwali się do zajęć. Ten zdenerwowany podbiegł do najbliższego pracownika wykrzykując: „Licz barki leniu! Jak będziecie tak pracować, to wszyscy z głodu poumieramy”. |
Pochodzenie herbu |
W zamierzchłych czasach żył w lasach koło Lidzbarka nietypowy koń, który miał na głowie dwa rogi. Zwierzę było żółtej maści. Mieszkańcy często go widywali. Koń nie robił im żadnej krzywdy. Bały się go natomiast wszystkie leśne zwierzęta, które z rzadka opuszczały swe legowiska. Któregoś dnia mieszkańcy lasu postanowili pozbyć się dziwoląga. Nie obeszło się bez walki. Koń przez kilka dni stawiał zacięty opór. Został jednak pokonany i zabity. Zwierzęta rozszarpały jego ciało na kawałki. Mieszkańcy znaleźli później tylko głowę konia wraz z jednym rogiem. Burmistrz i rajcowie postanowili w uznaniu dla walecznego konia ustanowić herb miasta, przedstawiający na niebieskiej tarczy jego żółtą głowę z rogiem na czole. Niebieski kolor tarczy miał przypominać, że walka odbyła się nad jeziorem, którego lustro wody miało być wtedy koloru błękitnego. |
Jak to bywało za czasów pruskich |
W okresie rządów pruskich urzędnicy, aby uczynić na złość mieszkańcom, zmieniali herb miasta. Na tarczy przedstawiali całego konia z rogiem na czole. Ten dużych rozmiarów herb ustawiano przed ratuszem. Mieszkańcy podkradali się jednak nocami i zamalowywali dolną część konia, pozostawiając tylko głowę z rogiem. Pewnego dnia, kiedy urzędnicy pruscy wraz z malarzem przybyli pod ratusz aby domalować dół konia, usłyszeli przeraźliwy okrzyk wydobywający się z herbu. Był on tak głośny, że słyszeli go prawie wszyscy mieszkańcy Lidzbarka. W tej sytuacji przerażona rada miejska postanowiła usunąć herb sprzed ratusza. Od tej pory już nigdy nie ustawiano go ani przed magistratem, ani też gdziekolwiek na terenie miasta. |
Przed bitwą pod Grunwaldem |
Pewnego ranka, jak krążyły wieści, królowi Władysławowi Jagielle, obozującemu w pobliżu Lidzbarka, bardzo wcześnie przerwano sen. Zaniepokojeni rycerze opowiadali mu o niecodziennych zjawiskach występujących na niebie. Król, wysłuchawszy ich, zadumał się i zaczął wpatrywać się w niebo. W pewnym momencie spostrzegł rycerza unoszącego się między chmurami. Trzymał on w ręku olbrzymi miecz. Nad nim widniał napis „Yictoria” koloru tęczy. Król zaczął wtedy głośno modlić się za otrzymane znaki nadziei i zwycięstwa. Rycerze przystąpili natychmiast do śpiewania „Bogurodzicy”. Wieści te rozeszły się jak błyskawica wśród tutejszej ludności. Przez całe wieki były przekazywane z pokolenia na pokolenie. Dąb, przed którym był ustawiony namiot królewski, został od tej pory otoczony szczególną opieką. Znajduje się on w pobliżu wsi Klonowo, nieopodal Lidzbarka. Od niepamiętnych czasów nosi on nazwę „Dębu Jagiełły”. |
Skąd nazwa Kiełpiny? |
W bardzo dawnych czasach nad brzegami Jeziora Kiełpinskiego w pobliżu Lidzbarka osiadło wiele rodzin kaszubskich, zajmujących się łowieniem ryb, polowaniem na grubego zwierza oraz uprawą pól. Pewnego razu wokół wód pojawiło się mnóstwo łabędzi, które wkrótce zadomowiły się tu na stałe. Jak się okazało, łabędzie przyleciały z rodzinnych stron Kaszubów, gdyż tak się tam do nich przywiązały, że po długich poszukiwaniach odnalazły ich właśnie tutaj. Przybyszom życie w towarzystwie łabędzi upływało mile i radośnie. Jednak szczęście nie trwało długo. Nastały klęski żywiołowe. W lasach brakowało zwierzyny, jeziora świeciły pustkami, a na polach nic nie chciało rosnąć. Mieszkańcy odczuwali wielki głód, a śmierć coraz częściej zaglądała im w oczy. I kiedy zdawało się, że już nic nie jest w stanie ich uratować, z pomocą przyszły im łabędzie. Już o świcie znikały, aby pod wieczór z wielkimi rybami w dziobach pojawiać się z powrotem, przekazując upolowany łup mieszkańcom, którzy dzięki temu mieli pożywienie i uniknęli śmierci głodowej. Właśnie tym wspaniałym ptakom mieszkańcy zawdzięczali swoje ocalenie. |
Co o Bryńsku w jednej z legend? |
Jak wierzyć dawnym przekazom ludowym, nazwa Bryńsk związana ma być z tragicznymi wydarzeniami, jakie miały miejsce po bitwie pod Grunwaldem. Kilkunastu rycerzy, wracających z pól bitewnych, zabłądziło w okolicach Lidzbarka. Kiedy znaleźli się nad Jeziorem Bryńskim, postanowili je przepłynąć. Wszystko byłoby dobrze, gdyby po wyjściu z niego nie trafili na rozlewiska, błota i moczary, w których niestety utonęli. Wieści o tym wydarzeniu rozeszły się błyskawicznie. Przez długie lata ludzie mieszkający w pobliżu miejsca tej tragedii, mieli słyszeć przeraźliwie okrzyki i nawoływania rycerzy. Wydarzenie to miało duży wpływ na późniejsze nazwanie tych terenów Bryńskiem, co w języku staropolskim oznaczało błota i trzęsawiska. Nie da się ukryć, że w ten sposób chciano ocalić od zapomnienia śmierć rycerzy spod Grunwaldu. |
Cibor w Ciborzu |
Bardzo dawno temu, w Ciborzu, w starym już nie istniejącym sosnowym borze, mieszkała ludność, prowadząca trudne i ofiarne życie. Wokół roiło się od dzikich zwierząt, które bardzo często napadały na mieszkańców i niszczyły ich dobytek. Pewnego dnia przybył w te strony dziwny człowiek, ubrany w stare i brudne łachmany prosząc, aby mu pozwolono tam się zatrzymać. Nie bardzo podobał się on mieszkańcom. Jednak ulitowali się nad nim i przygarnęli go do siebie. Młody, dobrze zbudowany mężczyzna, robił wrażenie odważnego i zdecydowanego w działaniu. Mówił, że ma na imię Cibor i że przybywa z dalekiego kraju. Już wkrótce okazało się, że był dobrym organizatorem i gospodarzem. Za jego namową ludność wzięła się za karczowanie lasów i zakładanie nowych domostw. Kiedy życie radośnie upływało mieszkańcom, w okolicznych lasach pojawiły się ogromne stada wilków, które porywały nawet dzieci. Wtedy do działania przystąpił Cibor, który postanowił ukrócić samowolę dzikim bestiom. Wziął ze sobą kilkunastu silnych kmieciów i udał się z nimi do pobliskiego lasu. Przepędzili wilki, które już nigdy więcej nie pojawiły się w tych stronach. Kiedy Cibor zmarł, na jego mogile usypano wspaniały kopiec, natomiast wsi zamieszkałej przez wdzięcznych mu ludzi nadano jego imię, które w nieco zmienionym brzmieniu przetrwało do dziś. |
Piaskowa Góra |
W zamierzchłych czasach, tam, gdzie do dziś znajduje się miejscowość Piaseczno położona u stóp jeziora o tej samej nazwie, rozciągała się ogromna góra piaskowa, wokół której znajdowały się siedziby bardzo pracowitych plemion. Któregoś ranka góra zaczęła zapadać się wraz z ludnością i jej dobytkiem, aż w końcu zniknęła w ogóle, a na jej miejscu pojawiło się duże jezioro. Podczas tych niebywałych zjawisk zginęła cała miejscowa ludność. Jak głosiły podania ludowe, bardzo często o zmierzchu nad jeziorem słyszano jęki i przeraźliwe okrzyki zatopionej ludności. Dla upamiętnienia tych dziwnych zjawisk miejscowości jak i jezioru nadano nazwę Piaseczno. |
O rzece Wla |
Z Jeziora Lidzbarskiego wypływa rzeka, która jest lewobrzeżnym dopływem Drwęcy. Według starych podań ludowych rzeka często wylewała ze swojego koryta, niszcząc pola uprawne i powodując głód i niedostatek ludności. Pewnego razu, kiedy nastąpiły ulewne deszcze, koryto rzeki bardzo się podniosło, zalewając nie tylko pola uprawne, ale także cały dobytek ludności. Po tej klęsce żywiołowej, kiedy już ustąpiły deszcze, postanowiono usunąć wodę z pól, a brzegi wzmocnić wałami ziemnymi. W pobliżu rzeki postawiono figurę św. Jana Nepomucena, prosząc go o wstawiennictwo, by rzeka więcej nie wyrządzała szkód. Natomiast rzece, dla upamiętnienia tych tragicznych zjawisk, nadano nazwę Wla. Jak wierzyć podaniom ludowym, rzeka od tej pory już nigdy nie zagrażała tutejszym mieszkańcom. |
Miłość w Miłostajkach |
Bardzo dawno temu do miejscowości, która dziś nazywa się Miłostąjki, przy był, zbłądziwszy z drogi, rycerz o imieniu Miłosz, który zatrzymawszy się w gospodzie poznał piękną Stasię. Ubrana była w niebieską suknię, a na głowie miała haftowaną białą czapeczkę. Oczy jej były niebieskie, a włosy białe jak len. Rycerz zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Miłość byłaby z pewnością długa i szczęśliwa, gdyby nie fakt, że rycerza odnaleźli jego przełożeni, którzy polecili mu natychmiast wrócić do księcia pana. Rycerz odmówił wykonania rozkazu, co było równoznaczne z wyrokiem śmierci. Prośby Stasi, aby darowano mu życie, nic nie pomogły i ukochanemu w kilka dni później ścięto głowę. Wydarzenia te, jak głosiły podania, całkowicie załamały dziewczynę, która w pobliskim lesie rzuciła się do przepływającej tam rzeki, kończąc swoje młode życie. O tej wielkiej miłości bardzo długo mówiono. Jak głosiły legendy, nieraz o zmierzchu słyszano żałosny śpiew Stasi. Dla upamiętnienia tych faktów postanowiono wsi nadać nazwę Miłostąjki. |
Jeńcy wojenni |
Jak głoszą dawne przekazy ludowe, w Lidzbarku w okresie wojen napoleońskich, w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, Francuzi przetrzymywali jako jeńców wojennych wielu żołnierzy pruskich i rosyjskich. Od dawien dawna na wieży kościoła i na pobliskich drzewach zawsze siadały bociany, które – głośno klekocząc – umilały życie żołnierzom. W kościele wygłodzeni jeńcy nie mieli możliwości zachowania należytej higieny osobistej, co było powodem szerzenia się różnych chorób. Mieszkańcy przechodząc obok kościoła słyszeli jedynie jęki i nawoływania o pomoc. Pewnego razu, a było to już późnym wieczorem, kiedy jeńcy i strażnicy spali, ktoś podpalił kościół i żeby nie bociany, które rozpoczęły hałaśliwe klekotanie, wszyscy w świątyni straciliby życie. Dobrze, że żołnierzy obudziło dziwne zachowanie się bocianów. Kiedy poderwali się na nogi, zobaczyli ogień i unoszący się dym. Bociany otworzyły drzwi, ratując tym samym życie jeńców. |
Biała Dama |
Dawno temu, kiedy zamek lidzbarski popadł w ruinę, jeden ze śmiałków podjął ryzyko przedostania się jego podziemnymi koniarzami do Jeziora Lidzbarskiego, licząc na odnalezienie tam ukrytych skarbów. Był już kilkadziesiąt metrów od wyjścia, kiedy podmuch wiatru zgasił mu pochodnię. Wtedy zrozpaczony zaczął błądzić w labiryntach, mając coraz to mniej nadziei na wydostanie się z podziemnych korytarzy. Po upływie kilku dni ujrzał przed sobą ogromne światło, a na jego tle Białą Damę w białej, długiej sukni, ze lśniącymi, rozpuszczonymi na ramionach włosami. W pewnym momencie wyciągnęła do niego dłoń, prosząc, by się zbliżył i wraz z nim udała się do jednego z korytarzy, w którym stała skrzynia pełna drogocennych skarbów. Po krótkim czasie poprowadziła śmiałka do miejsca, z którego wyszedł, ostrzegając go, by nikomu nic nie mówił o tajemniczych skarbach, gdyż w przeciwnym razie umrze on i cała jego rodzina. Śmiałek zabrał więc swoją tajemnicę do grobu i nikt do dziś nie wie, gdzie są ukryte skarby zamku lidzbarskiego. |
O olbrzymim jeleniu |
Bardzo dawno temu, w miejscu, w którym dziś rozpościera się wieś Jeleń, żyło sobie kilkunastu tęgich drwali wraz z rodzinami i dobytkiem. Pewnego dnia wokół ich gospodarstw pojawiło się mnóstwo wilków, a dziki zaczęły pożerać z pól wszystko, co się dało. Bieda i niedostatek towarzyszyły mieszkańcom. Miało się już ku nocy, kiedy jeden z drwali usłyszał w pobliżu przerażające piski. Poszedł więc i zobaczył zmarzniętego i wygłodzonego małego jelonka, który wpadłszy w sidła kłusowników nie był w stanie się z nich wydostać. Miał okaleczone kopytka, z których sączyła się krew. Drwal wziął go na ręce i przyniósł do domu, gdzie go opatrzył i nakarmił. Jelonek rósł jak na drożdżach, stając się już w niedługim czasie olbrzymim jeleniem, którego nawet wilki omijały. Pewnego razu ślad po nim zaginął . Prawdopodobnie uciekł do lasu. I kiedy już wszyscy o nim zapomnieli, pojawił się znowu i to na podwórku gospodarza, który kiedyś go odnalazł. Nikt się jednak nie spodziewał, że ze sobą przyprowadził mnóstwo okazałych jeleni, które było widać już na samym początku rozpościerającego się lasu. I kiedy wilki i dziki znowu pojawiły się w pobliżu pól i zabudowań, jelenie zaatakowały je, przepędzając aż po odległe strony. Odtąd już więcej nie widziano w tych okolicach żadnych wilków ani dzików. Dla upamiętnienia tych wydarzeń wsi nadano nazwę Jeleń. |
Kradzież w kościele św. Wojciecha |
Bardzo dawno temu, kiedy wojska króla Jagiełły przebywały w Lidzbarku, zanim udały się pod Grunwald, jeden z rycerzy dopuścił się kradzieży w kościele św. Wojciecha. Naczynia liturgiczne schował do worka z myślą o ich sprzedaniu. I kiedy już wziął za nie pieniądze, udał się do karczmy, aby z kolegami opić ten haniebny czyn. Po hucznej wieczerzy bardzo szybko zasnął, a kiedy się obudził, zauważył, że stracił wzrok. Wpadł więc w panikę, zaczął rwać włosy z głowy i prosić Boga o przebaczenie. Zachowanie opryszka było jawnym dowodem na to, że to on ukradł dwa złote kielichy i złotą monstrancję. Jego zwierzchnicy postanowili go surowo ukarać. Jeden mógł być tylko werdykt – kara śmierci. Skazaniec, zdając sobie sprawę z tego, co uczynił, zaczął gorąco modlić się do św. Wojciecha, prosząc go o przebaczenie. I kiedy już miał być wykonany wyrok, odzyskał wzrok, a naczynia liturgiczne wróciły na swoje miejsce. Jak się później okazało, uratowany cudem opryszek podczas bitwy pod Grunwaldem należał do najbardziej walecznych i zasłużonych rycerzy. |
O dawnym kościele Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny |
Było to przed wiekami. Na wzgórzu nieopodal Jeziora Lidzbarskiego pobudowano drewniany kościół. Pewnego razu, podczas wielkiej burzy kościół spłonął. W czasie pożaru dzwony kościelne spadły z wieży i potoczyły się na dno jeziora. Od tej pory o świcie mieszkańcy słyszeli ich przeraźliwe i żałosne bicie. Wtedy to zrodziła się myśl o ich wydobyciu, jednak podejmowane w tym zakresie działania nie dawały żadnych rezultatów. I stało się coś, co postawiło całą miejscowość na nogi. Jednemu z mieszkańców podczas snu jakiś przerażający głos oznajmił, że dzwony przestaną ich niepokoić, jeśli w tym samym miejscu, gdzie spłonął kościół, pobudują nową świątynię. Kiedy ze wszystkich stron wierni podążali już na poświęcenie nowego kościoła, z jego wieży odezwały się dzwony, które jeszcze do niedawna leżały na dnie jeziora. Jak wierzyć starym podaniom, wydarzenie to miało miejsce w święto Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny, co wszyscy zgromadzeni uznali za cud. Nic więc dziwnego, że nowy kościół otrzymał nazwę Najświętszej Marii Panny. |
Czarodziejskie dłuta |
Dawno, dawno temu, we wsi Dłutowo żył sobie cieśla o imieniu Bartek, który dzięki zdolnościom budowlanym potrafił dobrze zarobić na utrzymanie swojej rodziny. Całymi dniami pracował przy budowie drewnianych domów. Codziennie do pracy odprowadzał go jego wierny pies, którego zadaniem było pilnowanie skrzynki z dłutami. We wsi dłuta miał tylko cieśla Bartek. Podczas pracy pożyczał je innym współpracownikom. Bez dłut cieśla i jego koledzy byliby biedakami. Dlatego też Bartek ciągle myślał o swoich narzędziach. Bał się, aby nikt mu ich nie ukradł. Pewnego dnia stało się to, czego się obawiał. Jeden z jego współpracowników, kierując się zazdrością i chciwością, ukradł dłuta i schował je na końcu wsi. Cieśla, kiedy spostrzegł, że skrzynka z dłutami zniknęła, zaczął z całą rodziną szukać jej po wsi. Nawet sąsiedzi pomagali cieśli w odnalezieniu dłut. Na nic jednak zdały się poszukiwania. Cieśla przestał pracować, a bieda coraz bardziej dokuczała jego rodzinie i współpracownikom. |
Lidzbarskie przekleństwo |
Było to w czasach, gdy na ziemię lidzbarską spadło przekleństwo. Pojawiły się siły nieczyste. Na drogach wiły się padalce i żmije. Okolice nawiedziły wiedźmy. Księżniczka mieszkająca w pobliskim zamku nie mogła się z niego wydostać, gdyż zamku pilnował smok. Księżniczka tęskniła za rycerzem, który miał przyjechać z dalekiego kraju. Młodzieniec jednak nie mógł się przedostać do swojej wybranki. Na drodze stanął mu potwór na sześciu nogach, nad głową krążyły ptaki i czarownice. Rycerz wiedziony miłością pokonał przeszkody i wydawało mu się, że jego ukochana jest już na wyciągnięcie ręki, ale na drodze do szczęścia stanęła mu jeszcze jedna przeszkoda. Z błota wynurzył się smok. Rozgorzała nierówna walka, którą obserwowała księżniczka. Jej łzy, które lały się strumieniami, zatopiły zamek i okolice. Tak powstało jezioro, które nazwano lidzbarskim. Legenda głosi, że na środku tafli jeziora można zobaczyć kontury zamku, słychać również płacz księżniczki. Mówi się, że woda tego jeziora posiada czarodziejską moc uzdrawiania złamanych serc. |
Tajemnicze klony |
W bardzo dawnych czasach w pobliżu jeziora nieopodal wsi Klonowo, mieszkały plemiona, które trudniły się polowaniem, hodowlą zwierząt, łowieniem ryb i uprawą pól. Na uwagę zasługiwało to, że we wsi rosły prawie same drzewa klonowe. Jak to często bywało, po latach urodzaju przychodziły czasy biedy i niedostatku. Wśród tamtejszych mieszkańców zapanowały choroby, szerzyły się zarazy, które niszczyły pola uprawne, a bydło i ptactwo padało z głodu. W gospodarstwach wszystkie drzewa owocowe zniszczyły nieznane dotąd olbrzymie owady, które przeniosły się później na pola uprawne. I kiedy wydawało się, że wszyscy mieszkańcy poumierają z głodu, nieoczekiwanie „przyszły” im z pomocą drzewa klonowe, na których zaroiło się od różnych, kolorowych owoców. Z wdzięczności dla tych wspaniałych drzew mieszkańcy swoją miejscowość nazwali Klonowem. |
Straszny dwór |
Jak głosiły dawne przekazy, we wsi Nowy Dwór na skraju lasu, mieszkał bardzo zły człowiek, który miał duży majątek i ogromny dwór. Za byle przewinienia karał ludzi chłostą, a nawet śmiercią. W jego majątku pracowali prawie wszyscy mieszkańcy wsi zdani na humory i nastroje okrutnego pana. Tyrana strzegła straż, która buntowników natychmiast wrzucała do lochów. Pewnego dnia do wsi, z dalekiej wędrówki, przybył syn ciemiężyciela, o którym mówiono „człowiek gołębiego serca”. Po zapoznaniu się z sytuacją w majątku, postanowił przerwać bestialskie poczynania ojca, wywożąc go do odległych krain, gdzie do końca życia bardzo ciężko pracował. Panicz kazał natychmiast zburzyć dwór i postawić nowy, skromniejszy, w innym miejscu. Nowy dwór miał symbolizować dobroć i łaskawość, a miejscowość, w której został zbudowany, nazwano Nowym Dworem. |
Dziwny słup ognia |
Bardzo dawno temu, jak głosiły podania, we wsi Słup, gdzie jak się wydawało, wszystkim mieszkańcom żyło się coraz lepiej, nieoczekiwanie nastąpiły lata biedy i niedostatku. Obfite deszcze spowodowały, że na polach wszystko się psuło, a zwierzęta padały z braku pożywienia. Ludność zaczęła odmawiać modły o litość nad nimi. Jednak deszcze ani na chwilę nie ustępowały. Wtedy załamani i zrezygnowani rolnicy uklękli wraz z rodzinami w drzwiach swoich domostw, modląc się do Boga o zmiłowanie nad ich losem. W pewnym momencie, nad polami, ujrzeli ogromny, sięgający chmur słup ognia. Po jego zniknięciu zaczęło świecić słońce i przestał padać deszcz. Nastąpiły pogodne i urodzajne lata, a ludziom znów zaczęło się dobrze powodzić. Dla upamiętnienia tych cudownych zjawisk, wieś ta do dziś nosi nazwę Słup. |